Rozsądek podpowiada, że powtarzanie w kółko tego samego i liczenie na inny rezultat prowadzi do znudzenia odbiorcy oraz szaleństwa twórcy. Dlatego mamy w sobie jakiś naturalny odruch, by w chwili osadzenia w ramy charakterystyczne wyrywać się, pokazać, że potrafimy więcej, potrafimy inaczej. Chyba nikt nie lubi szufladkowania. Tylko jeśli jesteś twórcą i zdobyłeś serca swych odbiorców konkretnym stylem tworzenia, naturalnie by ich utrzymać, powinieneś dalej iść w tym kierunku. Wpadasz w zamknięty krąg z wnętrzem wypełnionym komfortem i stabilizacją. Oraz nudą. Gdy więc twórca postanawia się z tego kręgu wyrwać, w zasadzie podejmuje ryzyko. Bo może się udać, ale i nie musi. Może nie być już za nim nikogo. Jakub Małecki postanowił przerwać krąg i wystawił but poza "Dygot", "Rdzę" czy nawet "Ślady". Opłaciło się?
Są pewne książkowe, muzyczne, filmowe świętości, których nie można dotykać, bo dotykanie ich kończy się porażką i zmiażdżonymi paluszkami. Ideały, których nie kala się przerabianiem czy robieniem na nowo, bo każda próba ukazania światu nowej wersji spotyka się z ogromnym NIE [smoczy ryk] ze strony fanów. Jedną z takich świętości jest Saga o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego. Otóż Wiedźmin zajmuje w moim życiu bardzo znaczące miejsce. Jako pierworodne dziecię Ojca Mego, Wiernego Ucznia Geralta indoktrynowana byłam wiedźmińskim światem już od najmłodszych lat. W sumie to rzec można, że się w nim wychowałam i przy Ojcu Moim z góry skazana byłam na fantastyczny żywot, jemu też zawdzięczam to elfie skrzywienie i za co - patrząc na nasz dziwny i często niepojęty dla mnie świat realny - wdzięczna mu będę po wsze czasy. Zrozum zatem ten jęk w głębi mej duszy, gdy Netflix i producent wykonawczy Tomek Bagiński ogłosili, co zamierzają uczynić...
Wszyscy już powiedzieli wszystko, co chcieli powiedzieć? To dobrze. To teraz ja.
To było cudownie abstrakcyjne doświadczenie. Unikasz wszystkiego, co o tym filmie pisano i mówiono. Uparcie. I udaje się jakoś. Siedzisz potem w kinowym fotelu i ze zdumieniem patrzysz na postać, którą znasz niemal całe swoje życie. Pierwszym, co Cię zaskakuje to świadomość, że Joker 2019 nie jest kontynuacją postaci z 1989 roku, że mieszkają w bardzo odległych od siebie galaktykach, noszą odmienne imiona, mają kompletnie nieprzystające do siebie życiorysy. Dwie różne postacie, połączone jedną rozmazaną gębą klauna (i, oczywiście, tytułem największego badassa DC). Ale nie przeszkadza Ci to. Wciąga Cię.
Czy ktoś kupuje jeszcze papierowe gazety? Tak. Ja. Trzy konkretnie. I jedną z nich jest - właśnie do mnie dociera, że od pierwszego numeru - miesięcznik Pismo/Magazyn Opinii wydawany przez Fundację Pismo. Naprawdę fajna sprawa, jeśli lubi się czytać inteligentne teksty. Polecam. Ale to nie on jest dzisiejszym bohaterem. Dzisiaj przynoszę Podcast.
Nie miałam w planach pisania o "Kocie niebieskim", ale.
Oglądałam ostatnio jeden z popularnych programów promujących czytelnictwo w naszym kraju. Pan prowadzący pośród przyniesionych do studia książek miał ze sobą również "Kota niebieskiego" Bundy. Nadstawiłam uszu, bo lubię, gdy rozmowa dotyczy tytułów, które sama już czytałam i możemy porównać wrażenia. Niestety, to porównanie nie było nam dane. Pan prowadzący polecił widzom książkę, mówiąc że po przeczytaniu kilkudziesięciu stron wydaje się być ciekawa, wartościowa czy coś w tym guście. Cóż za rozczarowanie. I szkoda mi się "Kota..." zrobiło, bo prawdę pisząc, nie zachęcało to nawet, by tytuł powieści zgooglować. A szkoda.
Tak sobie dumam, że każdy z nas nosi w sobie jakiś mrok. Tę stronę osobowości, którą nieszczególnie pragnie ujawniać. Podobno każda istota żywa jest zdolna do odebrania życia drugiej istocie żywej. Mógłbyś kogoś zabić? Mógłbyś. Co nie znaczy oczywiście, że to zrobisz, ale mógłbyś. Nawet jeżeli masz wytyczony katalog postaw moralnych, wedle których takie postępowanie ma kategorię ZAKAZANE, ciekawym jest tu raczej odrzucenie kategorycznego NIE. Ten skrywany we wnętrzu mrok potrafi bowiem zagłuszyć głos rozsądku, przejąć kontrolę, znaleźć sens i usprawiedliwienie. Przecież istnieje samoobrona. Przecież istnieje wypadek. Przecież istnieje afekt. Przecież się należało. Przecież jeśli odpowiednio to rozegrać, nikt się nie dowie... Śmieszne, nie?
Nie oszukujmy się. Chciałoby się tak, by zawsze wszystko było. By to, co dla nas bliskie, ważne, dobre nie kończyło się nigdy. Miłość, radość, bogactwo, obecność. By było, by trwało niezmiennie. Z nami, przy nas. Emocjonalna stabilizacja. JEST. Gdy przyzwyczaimy się do tego, że coś jest, szokiem staje się dla nas moment tego czegoś ubycia. I choć z jednej strony czegoś już nie ma, coś jest nadal - stan odczuwania JEST zmieniony w stan NIE MA.
Jesień w pełni. Weszliśmy właśnie w okres liści, wydrążonych dyń, kolorowych czaszeczek, groźnych szkieletów oraz... zniczy i chryzantem, jeśli o nasz kraj chodzi. I chodź dziś ta nasza tradycja wydaje się taka biedno-smutna, to jednak nie da się ukryć, że Polacy obchodzili halloween zanim to w ogóle stało się modne.
Poczułam się tak, jakbym stała nad wykopanym w ziemi dołkiem.
Fizyka smutku to literacka osobista kapsuła czasu bułgarskiego pisarza Georgiego Gospodinowa. Miejsce, do którego wkłada wspomnienia, przemyślenia, sny i wędrówki po cudzych głowach. Nie jest w stanie zaproponować linearnej opowieści, ponieważ żaden labirynt i żadna historia nie jest linearna. Jest kameralnie, jest nieoczywiście, jest śmieszno i smutno zarazem. Jakoś tak gra na strunach duszy.
To żadna nowość. Album wydany w 2014 r. jest trzecim studyjnym w dorobku Irlandczyka Damiena Rice - rocznik 73. Ja poznałam ich niedawno, zarówno album, jak i w ogóle człowieka-twórcę. Wszystko za sprawą jednego utworu zasłyszanego zupełnym przypadkiem, który wrył się niczym soundtrack tamtej chwili i na tyle mocno utkwił mi w głowie, że choć próbowałam go zagłuszać wszystkim innym, nie udawało się. Nie udało zresztą do dziś.
Zaczynanie czegokolwiek nieokreśloną jesienią wydaje się być pozbawione sensu, prawda?
Tak sobie dumam, że może lepiej było by poczekać do początku nowego roku - tak symbolicznie, albo rozpocząć w jakiś istotny dla ludzkości dzień, żeby to miało sens jakiś. Jesienią przecież Świat popada w senność. Wskakuje w kapcie z marazmu, zawija się w kocyk ze stagnacji i żyje postanowieniem przeczekania w ten sposób do wiosny. Nie ganię, robię dokładnie to samo.