Jesień w pełni. Weszliśmy właśnie w okres liści, wydrążonych dyń, kolorowych czaszeczek, groźnych szkieletów oraz... zniczy i chryzantem, jeśli o nasz kraj chodzi. I chodź dziś ta nasza tradycja wydaje się taka biedno-smutna, to jednak nie da się ukryć, że Polacy obchodzili halloween zanim to w ogóle stało się modne.
Poczułam się tak, jakbym stała nad wykopanym w ziemi dołkiem.
Fizyka smutku to literacka osobista kapsuła czasu bułgarskiego pisarza Georgiego Gospodinowa. Miejsce, do którego wkłada wspomnienia, przemyślenia, sny i wędrówki po cudzych głowach. Nie jest w stanie zaproponować linearnej opowieści, ponieważ żaden labirynt i żadna historia nie jest linearna. Jest kameralnie, jest nieoczywiście, jest śmieszno i smutno zarazem. Jakoś tak gra na strunach duszy.
To żadna nowość. Album wydany w 2014 r. jest trzecim studyjnym w dorobku Irlandczyka Damiena Rice - rocznik 73. Ja poznałam ich niedawno, zarówno album, jak i w ogóle człowieka-twórcę. Wszystko za sprawą jednego utworu zasłyszanego zupełnym przypadkiem, który wrył się niczym soundtrack tamtej chwili i na tyle mocno utkwił mi w głowie, że choć próbowałam go zagłuszać wszystkim innym, nie udawało się. Nie udało zresztą do dziś.
Zaczynanie czegokolwiek nieokreśloną jesienią wydaje się być pozbawione sensu, prawda?
Tak sobie dumam, że może lepiej było by poczekać do początku nowego roku - tak symbolicznie, albo rozpocząć w jakiś istotny dla ludzkości dzień, żeby to miało sens jakiś. Jesienią przecież Świat popada w senność. Wskakuje w kapcie z marazmu, zawija się w kocyk ze stagnacji i żyje postanowieniem przeczekania w ten sposób do wiosny. Nie ganię, robię dokładnie to samo.